StarCraft: Remastered

Tasteless i Artosis o prawie dwóch dekadach StarCrafta

Tasteless i Artosis o prawie dwóch dekadach StarCrafta
Premiera StarCraft: Remastered nastąpi już tego lata i nikt nie czeka na nią bardziej niż Nick „Tasteless” Plott oraz Dan „Artosis” Stemkoski. Zaprosiliśmy tę dwójkę słynnych na cały świat komentatorów, aby porozmawiać o tym, jak ważny jest dla nich StarCraft i jakie to uczucie doczekać się unowocześnionej wersji gry.

Możecie opowiedzieć o początkach duetu Tasteless i Artosis? Jak się poznaliście i co przyciągnęło was do e-sportowej sceny StarCrafta?

Artosis: Zacząłem trochę grać w tym samym roku, w którym wyszedł StarCraft. Aż pewnego dnia poważnie skręciłem kostkę. Bardzo lubiłem sporty nastawione na rywalizację i StarCraft mi je zastępował przez te 6 miesięcy, kiedy nie mogłem chodzić. Potem zacząłem wybierać się na turnieje i w 2004 postanowiłem, że ta gra będzie częścią mojego życia. Zdałem sobie sprawę, że nie obchodzą mnie inne tytuły i że tak naprawdę na niczym nie zależy mi tak bardzo jak na StarCrafcie.

Spałem na zajęciach, bo grałem całymi nocami z Koreańczykami. Zaniedbywałem przyjaciół i rodzinę tylko dlatego, że chciałem więcej ćwiczyć i wiedzieć więcej o grze. Wtedy zrozumiałem, że muszę się jej poświęcić.

Tasteless: Studiowałem filozofię. Poszedłbym pewnie na studia podyplomowe – może prawo lub coś w tym stylu – ale w końcu postanowiłem to rzucić i pojechać do Korei [gdzie StarCraft rozwinął się jako e-sport - dop. red.].

W 2005 przegrałem z moim bratem, Day[9], w turnieju i potrzebowali kogoś, kto zostałby komentatorem. Relacjonowałem mecz, w którym brat został mistrzem USA. Potem zaproszono mnie do Singapuru na światowe finały. Zacząłem komentować coraz więcej i więcej imprez, bo byłem wówczas jedyną osobą, która się tym zajmowała. W końcu dostałem pracę w Korei przy Warcrafcie III i StarCrafcie. Wkrótce po przybyciu spotkałem Dana.

Kiedy zaczęliśmy współpracę, dosyć szybko przekonaliśmy się, że łączy nas podobne poczucie humoru i pasja do strategii czasu rzeczywistego. Obaj pracowaliśmy nad brzmieniem naszych głosów i artykulacją i myślę, że to pozwoliło nam wyróżnić się wśród innych.

Artosis: Byliśmy w podobnym wieku, obaj dorastaliśmy w miejscach, w których nie działo się nic ciekawego i kochaliśmy StarCrafta. Poznaliśmy się podczas koreańskich turniejów i zaprzyjaźniliśmy. Byliśmy też jedynymi komentatorami obcokrajowcami w Korei i to zanim jeszcze ogłoszono StarCrafta II. Nasza współpraca wydawała się czymś oczywistym.

Czy możecie opowiedzieć o waszych początkach, jeszcze przed ukazaniem się StarCrafta II?

Tasteless: Opowiem wam o mieszkaniu Dana w Korei – totalna masakra! Klepał biedę, nie stać go było nawet na drugi talerz, więc gdy wpadłem do niego coś zjeść, to musiałem wcinać żarcie na pokrywce do garnka. Zjedliśmy samo tofu z odrobiną sosu sojowego...

Artosis: (Śmieje się) Wtedy dopiero zaczynało mi się powodzić trochę lepiej w Korei. Na początku, kiedy się tam przeniosłem, mieszkałem w domu graczy zawodowych, spałem obok sterty brudnych ciuchów... Zarabiałem tak mało, że musiałem jeździć metrem na gapę, bo nie było mnie stać na bilety za siedemdziesiąt centów. Jadłem samo tofu, bo opakowanie kosztowało dolara. Straciłem mnóstwo na wadze, bo nie stać mnie było na jedzenie. Na początku naprawdę ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.

Ale było tak jak mówi Nick – kiedy znalazłem własne mieszkanie, miałem tylko jeden talerz i widelec, pałeczki i kubek... (śmieje się) 

Tasteless: Pracowałem rok i nie miałem żadnych pieniędzy. Byłem praktycznie bezdomny, wszystkie swoje rzeczy spakowałem do torby na śmieci i musiałem spać u przyjaciela na podłodze. Tak było przez dłuższy czas. Zarabiałem jakieś trzysta dolarów miesięcznie...

Artosis: No i jeszcze miałeś problemy z kolanem – nie zapominajmy o nich.

Tasteless: Zgadza się, złamałem sobie kolano i nie było mnie stać na operację. Przez trzy miesiące chodziłem o kulach i zastanawiałem się co zrobić, aż w końcu pożyczyłem pieniądze i przeszedłem operację... Na negocjacje dotyczące pierwszego sezonu GSL przyszedłem o kulach.

Artosis: Kiedy patrzę wstecz na wszystkie lata spędzone na grze w StarCrafta, to mimo wygranych w turniejach i sprzedaży nagród, mogę zdecydowanie powiedzieć, że na grze traciłem pieniądze. Ale nigdy nie chodziło tylko o pieniądze. Chociaż wiele razy opowiadałem o tym, że to były trudne czasy, to nie miało to dla mnie znaczenia. Czułem wdzięczność, że StarCraft jest częścią mojego życia i cieszyłem się każdą chwilą.

Tasteless: Po prostu kochamy tę grę. Cały czas jest dla nas ważna. Dzisiaj ja i Dan mamy ładne mieszkania w centrum miasta, możemy sobie pozwolić na podróże dookoła świata, wiedziemy fajne życie, ale przez 85% czasu, który poświęciliśmy StarCraftowi, musieliśmy walczyć o przetrwanie.

Nie wiem, czy pamiętasz, Dan, ale kiedy byliśmy biedni, każde wyjście było wyjątkowym przeżyciem. Gdy szliśmy pić, to do sklepu spożywczego, co w Korei jest legalne – dostaje się mały, plastikowy stoliczek i można sobie usiąść pod sklepem. Byliśmy totalnie spłukani. Cały czas powtarzałeś, że musimy zacząć zarabiać pieniądze.

Artosis: Pamiętam, jak pewnego wieczoru rozmawialiśmy o tym, że któregoś dnia będzie mnie stać na indyjskie żarcie. Jestem wegetarianinem, więc w Korei ciężko mi znaleźć coś do jedzenia. Indyjski obiad kosztował wtedy jakieś 13 dolców i zwyczajnie nie było mnie na niego stać.

Jak waszym zdaniem StarCraft: Remastered wpasuje się w e-sportowy ekosystem?

Artosis: Brood War już wrócił. Mnóstwo ludzi w Korei jest nakręconych na grę i śledzi rozgrywki, nasze studio jest zapełnione. Gra jest nadal szalenie popularna, a wersja Remastered umocni jej pozycję i pomoże w dalszym rozwoju.

Tasteless: Nie ma powodu, żeby nie mogła istnieć zachodnia scena StarCrafta. W Korei gra cieszy się nieustającą popularnością, jest nieśmiertelna. Niestety internet jest przekonany, że lubią ją tylko Koreańczycy, ale ja nie byłbym tego taki pewien... Pamiętam, że kiedy pracowałem dla WCG powiedzieli mi prosto w twarz, że tylko Koreańczycy będą potrafili docenić StarCrafta. Aż tu nagle zaczynają się rozgrywki GSL Code S i wywracają wszystko do góry nogami, okazują się ogromnym sukcesem... Jestem pewien, że StarCraft: Remastered to również będzie wielka szansa dla sceny e-sportowej.

Fani czasami nazywają StarCraft: Brood War grą „doskonałą”. Zgodzicie się z tym?

Fenix

Rockandrollowe początki StarCrafta

Retrospekcja procesu powstawania gry

Tasteless: Myślę, że jest bardzo bliska ideału.

Artosis: Uważam, że gra doskonała nie istnieje, ale StarCraft jest tego bliski tak bardzo jak to tylko możliwe. Mamy do czynienia z nieustannym rozwojem i ewolucją meta-rozgrywki, mistrzami grającymi różnymi rasami... a to wszystko w grze, która nie była aktualizowana od osiemnastu lat – można powiedzieć, że jest praktycznie doskonała, a nawet jeśli ma jakieś wady, to są one drobne i na swój sposób tylko dodają jej charakteru.

Tasteless: W StarCrafcie nawet najlepsi gracze na świecie mają bezczynne ERK. To sprawia, że każda rozgrywka jest wyjątkowa – nawet kiedy gracze stosują tę samą strategię, końcowy rezultat może być zupełnie inny.

Artosis: To jak jedna z tych walk z Dragon Ball Z, gdzie szala zwycięstwa przechyla się raz na jedną, a raz na drugą stronę i nigdy nie ma pewności, kto wygra. Mamy dwóch graczy, którzy walczą do samego końca.

Tasteless: Prawda jest taka, że to najtrudniejsza gra, jaka kiedykolwiek powstała. Naprawdę ciężko jest osiągnąć w niej wszystko, co możliwe. Myślę, że to jeden z powodów, dla którego tak fascynuje Koreańczyków – w Korei wszyscy grali w nią w kafejkach internetowych i są w pełni świadomi jej poziomu trudności. Kiedy gracze profesjonalni stosują niesamowite strategie i przechytrzają przeciwnika, a jednocześnie panują nad mechaniką rozgrywki, to dla widzów jest to bardzo ekscytujące przeżycie.

Czy nie martwicie się, że poziom trudności odstraszy zwyczajnych graczy?

Artosis: Nie bardzo. Sport uprawia prawie każdy, większość nie robi tego na poziomie wyczynowym. To, że nie potrafisz zapakować piłki do kosza, nie znaczy, że nie możesz sobie do niego porzucać. Chociaż gra jest bardzo trudna do mistrzowskiego opanowania, to zawsze można znaleźć kogoś o podobnym poziomie umiejętności i świetnie się bawić – nie trzeba być do tego Michaelem Jordanem.

Ciężko być najlepszym w rozgrywkach zawodowych. Czy waszym zdaniem Brood War jest trudniejszy niż inne gry wieloosobowe, czy po prostu poziom trudności jest tu bardziej zauważalny?

Artosis: Myślę, że w większości gier jest tak jak w kręglach – możesz posłać kulę po torze i zbić kilka kręgli, więc wydaje ci się, że idzie ci dobrze. Tymczasem StarCraft przypomina bardziej łucznictwo. Jeśli nie trafisz do celu, to wiesz, że jako strzelec jesteś do bani. Na pewno podczas rozgrywki w Brood War gracze są bardziej świadomi tego, jak źle im idzie, niż w innych grach – nawet jeśli w obu przypadkach są równie kiepscy.

Dlaczego – waszym zdaniem – tak wielu zawodowych graczy w StarCrafta było w stanie przerzucić się na zawodową grę w pokera? Na pierwszy rzut oka te dwie gry nie mają ze sobą dużo wspólnego.

Artosis: Istnieją pewne aspekty obu gier, które są podobne – na przykład ukrywanie informacji przed przeciwnikiem – ale moim zdaniem chodzi o coś większego, a mianowicie o to, że jeśli jest się dobrym w StarCrafta, to znaczy, że można być dobrym w absolutnie każdą grę.

Co poradzilibyście komuś, kto czuje się zdeprymowany poziomem trudności w StarCraft: Remastered?

Artosis: Kiedy zaczyna ci dobrze iść w StarCrafcie jest to niezwykle satysfakcjonujące – masz prawdziwe uczucie spełniania. Poziom trudności wydaje się deprymujący, ale warto spróbować! Nie bez powodu gra od tak dawna cieszy się popularnością i będzie cieszyć się nią dalej.

Tasteless: Kiedy byłem na studiach, mieszkałem z dwoma współlokatorami. Oglądali jak gram w StarCrafta i w końcu sami chcieli spróbować, bo bardzo im się spodobało. Grali więc przeciwko sobie i jeden z nich nie radził sobie z makro-zarządzaniem, zawsze miał jakieś 3000 minerałów, dwie bazy i szedł na przykład w lotniskowce – drugi kumpel z kolei wykorzystywał fundusze, ale nie kumał, co ma dalej zrobić ani dlaczego. Oglądałem jak grają i przyznam szczerze, że były to jedne z najfajniejszych rozgrywek jakie w życiu śledziłem.

Myślę, że to dlatego gra budzi takie emocje w Korei – wszystko zaczęło się od oglądania graczy na wszystkich poziomach umiejętności w kafejkach internetowych, a skończyło na telewizyjnych transmisjach z rozgrywek. Chodzi o to, że nie ma nic złego w tym, że nie jest się w czymś najlepszym. I tak można się świetnie bawić. Kiedy idę pograć z Danem w bilard nie wkurzam się, że gra jest do bani tylko dlatego, że nie zawsze trafiam do łuz.

Myślę, że w tym tkwi problem z obecną kulturą gamingową – wszyscy chcą być zawodowcami, wszyscy chcą mieć przyczepioną etykietkę, która świadczy o tym, jacy są super. Takim ludziom mówię, że chyba zapomnieli, po co gramy w gry. Robimy to, żeby się rozwijać i dobrze bawić.

To tak jakby ktoś powiedział, że nie pójdzie ćwiczyć na siłownię, bo nigdy nie będzie tak przypakowany jak Arnold Schwarzenegger.

A to nie tak. Powinno się ćwiczyć ciało. Tak samo jak powinno się ćwiczyć umysł – najlepiej grając w StarCrafta. To sprawi, że poczujecie się lepiej.


Czytaj więcej:

Za kulisami powstawania StarCraft: Remastered
Odświeżanie grafiki StarCrafta

Kolejny artykuł

Wyróżnione wiadomości