Od gracza StarCraft do pracownika Blizzarda: Wywiad z TheBOy-em
Kilka lat później rozpoczął pracę w koreańskim oddziale firmy Blizzard, gdzie obecnie pomaga kierować e-sportową stroną gier StarCraft oraz StarCraft II. Spotkaliśmy się z Kibongiem, aby opowiedział nam o swojej drodze od zapalonego gracza, poprzez słynnego zawodowca do wpływowej postaci w świecie e-sportu w firmie Blizzard.
Co przyciągnęło cię do gry StarCraft?
Kiedy mieszkałem w Australii, wygrałem wiele zawodów w gry wyścigowe. Pewnego dnia w roku 1998 moi znajomi poszli się przejść, kiedy ja grałem w salonie gier. Spotkałem ich w kafejce internetowej, gdzie grali w StarCraft. Tak bardzo zaimponował mi sposób poruszania się ERK i marines, że potem przez trzy kolejne dni wracałem do kafejki, aby obserwować grę znajomych. Na początku nie chciałem grać, ale w końcu nie mogłem się oprzeć.
Grałeś zawodowo w gry wyścigowe, zanim przerzuciłeś się na StarCraft?
Około 1997 trwał boom na salony gier, spędzałem w nich mnóstwo czasu. Rywalizowałem z kolegą, który był naprawdę dobry w Daytona USA. Chciałem z nim wygrać, więc ćwiczyłem intensywnie, żeby skrócić czas okrążenia o 0,01 sekundy. Potem nikt w mieście nie mógł ze mną rywalizować.
Co tydzień odbywały się ogólnomiejskie zawody w Daytona USA. Osoba, która najszybciej pokonała okrążenie wygrywała niewielką sumę pieniędzy i inne nagrody. Zwyciężałem każdego tygodnia.
Później, kiedy zostałem zawodowym graczem w StarCraft, zarobiłem pieniądze na kupno samochodu. Byłem bardzo zainteresowany tuningiem i nawet uczestniczyłem w wyścigach równoległych. Poważnie zastanawiałem się, czy zamiast zawodowym graczem nie zostać zawodowym kierowcą wyścigowym, ale koreańska scena wyścigowa nadal była w powijakach, więc musiałem zrezygnować z planów.
Jak długo zajęło ci zostanie profesjonalnym graczem w StarCraft?
Średnio zajmuje to ludziom ponad rok, ja jednak zyskałem sławę na Battle.necie już po siedmiu miesiącach. Po ośmiu miałem już menedżera, a tuż potem znalazłem sponsora.
Zanim przeszedłem na zawodowstwo, grałem po 8-10 godzin dziennie. Potem już nie mogłem znaleźć graczy lepszych ode mnie, więc ćwiczyłem niewiele. Jednak przed zawodami grałem 20-30 meczów, aby opracować różne strategie. Tworzyłem również obszerne notatki, gdzie zapisywałem specjalne taktyki. Lubiłem grać i codziennie poświęcałem na to od 3 do 4 godzin.
Z którego osiągnięcia jesteś najbardziej dumny?
W 1999 wszystko było nowe i ekscytujące. Zarabiałem pieniądze na grze, którą lubiłem, zapraszano mnie do programów telewizyjnych, zdobywałem fanów i spotykałem się ze sławami z różnych branż. Był taki czas, że ludzie prosili mnie nawet o autografy. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego turnieju rozgrywanego na żywo przed publicznością – ‘99 ProGamer Korea Open (PKO). Przegrałem w finale, ale wcześniej wygrałem osiem meczów z rzędu. To był nowy rekord, który przez długi czas pozostawał niepobity.
Wyraźnie pamiętam również, jak zostałem zaproszony do Stanów Zjednoczonych przez koreańsko-amerykańską grupę kafejek internetowych. Moja twarz widniała na okładce wszystkich tamtejszych gazet koreańskojęzycznych i wystąpiłem w koreańsko-amerykańskim radiu.
Co było twoją najmocniejszą stroną? Czy specjalizowałeś się w kontrolowaniu jakieś konkretnej jednostki albo byłeś pionierem jakiegoś stylu gry?
Wiele czasu poświęcałem jednostkom i strategiom uznawanym za gorsze. Chciałem przełamać stereotyp mówiący, że niektóre z nich są słabsze niż te najpopularniejsze. Czasami dana kombinacja jednostek wyglądała źle na papierze, ale po odkryciu ich prawdziwej siły można było dzięki nim z łatwością wygrać.
Słynąłem z wykorzystania hydralisków, więc mówiono na mnie „Hydralisk” albo „Człowiek Hydralisk”. Niektórzy nazywali mnie „Dumającym Hydraliskiem”, bo tak dużo myślałem nad swoją grą.
Kiedy zaczęli na mnie wołać „Człowiek Hydralisk”, jeszcze częściej stosowałem hydraliski. Nawet jeśli wiedziałem, że w danym starciu nie powinienem ich wykorzystywać, to czułem, że muszę.
Z kim z graczy zawodowych przyjaźniłeś się najbardziej?
Cały czas utrzymuję dobre stosunki z graczami zawodowymi z lat 1999-2002. Do grona moich przyjaciół zaliczają się Jinho Hong („YellOw”), Do-gyung Kang („H.O.T-Forever”), Guillaume Patry („Grrrr...”) i Giseok Lee („SSamzang”).
Pamiętasz jakieś zabawne historie z nimi związane?
Posiadam kompromitujące nagrania, na których YellOw i H.O.T-Forever tańczą, śpiewają i przeklinają, ale chcę chronić ich życie osobiste...
Dlaczego postanowiłeś zmienić karierę?
Kiedy byłem graczem zawodowym, nie tylko grałem. Zajmowałem się również wieloma przedsięwzięciami biznesowymi. Kafejki internetowe przeżywały rozkwit w Korei, więc organizowałem dla nich imprezy promocyjne. W końcu zdobyłem w tym już takie doświadczenie, że rozpocząłem pracę w jednej z firm franczyzowych.
Jak trafiłeś do Blizzarda?
Kiedy zdobyłem doświadczenie, założyłem firmę inwestycyjną i miałem wielkie ambicje. Pojawiły się jednak pewne problemy w początkowej fazie jej rozwoju. Nie mogłem wystartować z produktem i musiałem zwinąć interes. Dotkliwie to odczułem... Byłem na dnie, ale trafiłem na ofertę pracy powiązanej z e-sportem w Blizzardzie. Jako wielki fan gry StarCraft uznałem to za niesamowitą okazję, aby dalej realizować swoje marzenia i pasję.
Czy wygrywasz wszystkie mecze w StarCraft rozgrywane w Blizzardzie? Kto jest twoim największym rywalem w firmie?
Na początku, kiedy dołączyłem do Blizzarda, wielu współpracowników chciało się ze mną zmierzyć, ale wygrywałem z wszystkimi. Teraz jest kilku niesamowitych graczy, którzy potrafią mnie pokonać, jeżeli gram terranami albo protosami, ale kiedy dowodzę zergami jestem niepokonany. Wielu ludzi mówi mi, że staję się wtedy zupełnie innym graczem. Zawsze żartuję, że jestem zergiem, więc nie muszę grać myszką i klawiaturą, żeby wygrać!
Więcej wywiadów:
Tasteless i Artosis o prawie dwóch dekadach StarCrafta
Za kulisami powstawania StarCraft: Remastered